Oglądałeś piękny zachód słońca okalający Sarmację, twój ukochany kraj. Promienie słoneczne odbijały się od bezkresu spokojnych fal morza. Wtem przybiegł do ciebie posłaniec z nowymi wieściami. Wszystko wskazuje na to, że Bedyni ostatecznie zdecydowali się wystąpić przeciw władzy królewskiej. Wściekły wróciłeś do swej komnaty i usiadłeś w milczeniu, zastanawiając się nad kolejnymi krokami, jakie powinny zostać poczynione.
Już następnego dnia o świcie do zamku przybiegł kolejny goniec. Nakazałeś, aby bez zwłoki przyszedł do twej komnaty.
Zarządziłeś jak najszybsze przygotowania do obrony. Rozesłano posłańców do oddziałów stacjonujących w pobliżu; do pobliskich wsi po zapasy żywności, głównie bydła, a także, by mieszkańcy wrócili schronić się do miasta; wreszcie: do króla, by poinformować go, co zaszło.
Spodziewałeś się, że przez taką politykę rządu kiedyś do tego dojdzie, ale mimo wszystko nie chciałeś w to wierzyć. Jednak teraz musisz stanąć naprzeciw Bedynów i ich pokonać. Gapłoń za wszelką cenę musi utrzymać się w sarmackich rękach!
Dzięki skutecznej obronie Gapłonia rozbiłeś znaczną część bedyńskich wojsk operujących w Galencji. Jednak armię zasiliły posiłki, owa przegrupowała się i zmierza coraz dalej w głąb kraju w kierunku Praboru. Król nakazał ci czym prędzej ruszyć do miasta, aby objąć tam dowodzenie. Sam zresztą zrobiłbyś to samo. Zebrałeś zatem grupę najdzielniejszych wojaków, zostawiając na miejscu mały oddział.
Zmierzając na północ udało ci się uformować nielichą chorągiew jazdy składającą się z miejscowej szlachty. Po pięciu dniach żwawej jazdy postanowiłeś dać żołnierzom trochę wytchnienia i zatrzymałeś się w małej wsi Zadrzewie. Gospodarz, Zygmunt Florowicz, przyjął cię po królewsku w swoim dworze, a i zbrojnym nie pozwolił spać pod gołym niebem, nie mówiąc już o szlacheckiej chorągwi. Wyprawiono sutą i huczną, jak na wojenne warunki, ucztę.
Po tylu dniach niepokoju i walk wreszcie poczułeś spokój w tym pięknym, gościnnym dworku szlacheckim. Mimo wszystko nie pozwoliłeś żołnierzom pić zbyt wiele wina i nieco po północy nakazałeś zakończyć ucztę.
Żołnierze karnie wrócili zatem do swych kwater. Ty zaś zamieniłeś jeszcze parę słów z gospodarzem.
Dawno już nie spałeś tak długo. Jednak, mimo że jeszcze wieczorem byłeś pełen spokoju, podczas snu targał tobą niepokój, a w sercu znów poczułeś lęk, czy uda się zaprowadzić spokój w kraju. Mimo wszystko rano obudziłeś się wypoczęty i niemal zapomniałeś już o nocnym niepokoju, jedząc śniadanie w miłym towarzystwie. Nagle do izby wpadł zwiadowca, dowódca wysłanego niedawno w teren oddziału.
Postanowiłeś stawić czoło przeciwnikowi tutaj. Musisz zatem postarać się obwarować, jak tylko to możliwe, ruiny zamku Grotów i obronić go. Aby wygrać, powinieneś wykorzystać wszystkie swoje umiejętności strategiczne, bo przewaga liczebna wroga jest bardzo duża.
A zatem udało się – pomyślałeś, gdy ostatnia grupka Bedynów uciekała spod Grotowa, a za nią gnali twoi żołnierze. – Oby tylko ich dogonili…
Zatem umocnione i częściowo odbudowane ruiny Grotowa okazały się świetną warownią, wystarczającą, by pobić bedyńskie pułki. Tymczasem kazałeś wezwać do siebie pana Florowicza.
Jako, że dzień dobiegał końca, postanowiłeś wyruszyć o świcie, a teraz dać wypoczynek strudzonym wojakom. Obawiałeś się czy twoja zwłoka nie przyczyni się do zdobycia Praboru przez Bedynów, ale nic innego nie mogłeś zrobić. A może los tak chciał?
Rankiem obudziłeś się, kiedy pierwsze promienie słońca zagościły nad Grotowem. Kilka osób już nie spało. Wezwałeś do siebie wartownika.
Po chwili usłyszałeś jak trębacz zadął w róg, a w obozie wojacy zaczęli się krzątać, kulbaczyć konie i posilać się, gawędząc między sobą.
Kompania wyruszyła punktualnie. Musiałeś się śpieszyć, dlatego, poza nocnymi postojami na krótki sen, zarządziłeś tylko jeden popas w ciągu dnia, by zjeść coś na kształt obiadu. Jako, że zbliżaliście się ku centrum kraju, zawsze po drodze znalazł się gościnny dworek szlachecki, gdzie mogliście wygodnie wypocząć po całogodzinnej jeździe.
Wreszcie, po czterech dniach dotarłeś do przepięknego zamku Prabór, który mieści się obok równie ładnego, jak to w Rzeczypospolitej, miasta o tej samej nazwie. Jest ono specyficznie ulokowane, co sprawia, że ciężej je zdobyć. A to dlatego, że zostało założone w zakolu rzeki Fileny, ale w taki sposób, że znajduje się ono niemal w całości na jej lewym brzegu. Natomiast po drugiej stronie rzeki wznosi się potężna twierdza, która może wytrzymać wiele szturmów. Jedyna przeprawa przez Filenę w okolicy jest właśnie w praborskim zamku. Nie sposób zatem wtargnąć do miasta od południa bez zdobycia zamku.
Gdy ujrzałeś na horyzoncie Prabór, w twoje serce wstąpiła otucha, bowiem na szczycie stołpu dumnie łopotała sarmacka chorągiew z białym orłem w czerwonym polu. Konie przyśpieszyły kroku. Kiedy twój oddział zbliżył się do zamku, nakazałeś trębaczowi zadąć w róg, by oznajmić swe przybycie. Gdy przejeżdżałeś przez wrota, strażnicy należycie oddali ci honory i wpuścili do twierdzy. Natychmiast zjawiło się kilkoro pachołków, którzy zaprowadzili twoich żołnierzy do stajni, by ci zostawili tam rumaki. Natomiast ty udałeś się do kwatery dowódcy garnizonu zamku.
Masz pod swoją komendą doskonałą warownię i sporo dzielnych żołnierzy, jednak siły wroga są znacznie liczniejsze, a wojownicy zdeterminowani. Jeśli zdobędą Prabór, kraj będzie zgubiony. Musisz za wszelką cenę utrzymać zamek i miasto.
Kiedy ostatni szturm Bedynów został odparty, wydałeś tylko rozkaz odegrania przez trębaczy zwycięskiej melodii, by bez zbędnych wystąpień przekazać mieszkańcom miasta wieść o zwycięstwie, po czym udałeś się na spoczynek. Od kilku nocy nie zmrużyłeś nawet oka.
Obudziłeś się rankiem następnego dnia. Ledwo usiadłeś do skromnego śniadania, a ordynans zameldował, że przybył królewski posłaniec.
20 czerwca Anno Domini 1722
Mam nadzieję, że w chwili, gdy czytasz ten list, Prabór jest już bezpieczny, a Bedyni tamże pobici.
Niestety, nasz drugi nieprzyjaciel naciera zawzięcie, a do tego sprzymierzył się z Bedynami, obiecując im złote góry. Kilka jego armii, nie zważając na to, że zostawiają za plecami część zamków w naszych rękach, przedziera się w głąb kraju. Są już niedaleko stolicy. Poczyniłem odpowiednie przygotowania, aby Orłów mógł się bronić długo. Jednak jego utrzymanie nie jest pewne, a losy kraju wiszą na włosku. Muszę udać się wraz z Radą i ważniejszymi senatorami na południowy zachód, by móc stamtąd dalej rządzić państwem i przygotowywać kontrnatarcie lub ostatnie reduty obronne. Ciebie zaś proszę, abyś udał się do stolicy i przejął dowodzenie nad jej obroną.
Wierzę, że będziemy mogli się spotkać niebawem i ramię w ramię ruszyć do szarży na nieprzyjaciela. Niech Bóg Ci sprzyja!
Vladislaus V, Dei Gratia Rex Sarmatiae
Zamyślony kończyłeś śniadanie w milczeniu. Potem przypomniałeś sobie, że królewski posłaniec wciąż tu jest. Napisałeś zatem krótką odpowiedź, że Prabór odparł atak i najpóźniej w tydzień stawisz się w stolicy – dając sobie kilka dni zapasu – po czym wręczyłeś go posłańcowi i nakazałeś ruszyć do króla.
Rogi zagrały wraz z pierwszymi promieniami słońca i niewielki oddział wyruszył na północ. Po drodze mijaliście spore grupy uchodźców ze stolicy i okolic, głównie kobiety i dzieci. Wszyscy zmierzali na południowy-zachód, by tam, na ostatnim skrawku terytorium Sarmacji, w Basynii, zachodniej Galencji i Górach Sowich, schronić się przed wojną.
Po pięciu dniach marszu wojacy obdarzeni sokolim wzrokiem mogli dostrzec na horyzoncie zarysy stołecznych murów. Wjechaliście właśnie na małą, zaciszną polanę, a dzień zaczynał ustępować nocy, więc zarządziłeś, że zatrzymacie się tutaj na ostatni nocleg przed dotarciem do gościnnych murów Orłowa.
Następnego dnia o podobnej porze przejeżdżałeś już przez bramę stolicy. Nic się nie zmieniło – pomyślałeś, spoglądając na znajome mury i budynki. Może poza tym, że większość kobiet i dzieci ewakuowano, a w mieście dało się wyczuć napięcie zamiast spokoju i sielanki, obecnych zawsze do tej pory.
Weszliście do sporego, dobrze urządzonego pomieszczenia na drugim piętrze stołpu, gdzie mieści się kwatera dowódcy garnizonu stolicy. Na stole leżała rozłożona mapa okolicy i plan miasta.
Wojna rozgorzała na dobre, a nieprzyjaciele podeszli aż pod mury Orłowa, pięknej stolicy Sarmacji. Miasto jest znakomicie obwarowane, ale niestety nie masz wystarczająco dużo ludzi, aby obstawić mury, tak, jak byś sobie tego życzył. Dodatkowo doniesiono ci, że tym razem Bedyni połączyli swe siły z Delagami i ruszą do szturmu ramię w ramię, więc liczebność wroga na pewno wielokrotnie przewyższy twoje siły. Jednak twoi żołnierze mają wysokie morale, są świetnie wyszkoleni i będą walczyć do ostatniej kropli krwi za swą ojczyznę, więc tli się iskierka nadziei, że uda się obronić stolicę.
A zatem po raz kolejny mi się udało… – pomyślałeś, gdy twoi żołnierze odparli następny atak, jak się wydawało, ostatni. – Czy może iść mi aż tak dobrze? Czego się tknę, zamieniam to na zwycięstwo.
Z zamyślenia wyrwało cię pukanie do drzwi. Po chwili pojawił się w nich pułkownik Dębski.
Postanowiłeś zatem przespacerować się spokojnie po mieście. Widziałeś zadowolonych mężczyzn, rwących się do naprawy zabudowań i nieliczne młode kobiety, gotujące dlań strawę. Dziwiłeś się, że mimo trudów oblężenia, owe były wesołe i uśmiechnięte, a wyglądały tak ładnie, jak w czasie pokoju. Może to przez kontrastujące z nimi, zniszczone miasto – pomyślałeś.
Nogi poniosły cię aż do stajni. Postanowiłeś więc wybrać się na małą przejażdżkę po okolicy, by choć na trochę się zrelaksować po ostatnich dniach pełnych walki, stresu i ubogich w sen. Wybrałeś się na południowy-zachód, gdzie okolica nie była aż tak zniszczona walkami, a dalej od miasta niemal wcale.
Gdy wieczorem skończyłeś jeść kolację, rozległo się pukanie do drzwi. Wreszcie na czas – przeszło ci przez głowę. Po wezwaniu w drzwiach pojawił się Dębski.
Przeszedłeś się więc po mieście, doglądając ostatnich napraw murów i nakazałeś zdwoić czujność na murach, po czym udałeś się do swojej kwatery, by się choć trochę przespać.
Następny dzień spędziłeś na planowaniu obrony, naradach z Dębskim i kilkoma innymi oficerami. Zorganizowałeś także trochę wierzchowców zdolnych do walki i zebrałeś pozostałych w mieście jeźdźców, aby odtworzyć choć mały oddział kawalerii. Pozostawiłeś go na razie w odwodzie.
Tej nocy zdrzemnąłeś się może na kilka chwil. Gdy wreszcie słońce wyjrzało leniwie zza horyzontu, wyszedłeś żwawo z kwatery gotów na walkę do ostatniej kropli krwi. Po drodze spotkałeś wysłanego do ciebie posłańca.
Gdy dotarliście do zachodniej bramy, faktycznie ów już tam czekał. Bez pośpiechu wspiąłeś się na szczyt bramy i przez chwilę mierzyłeś go wzrokiem.
Po około dwóch godzinach zaskrzypiały katapulty i trebusze, a pierwsze pociski odbiły się od murów lub spadły opodal. Jednak zdawałeś sobie sprawę, że nie macie szans na obronę miasta. Wiedziałeś także, że nie możesz poświęcać życia tych ludzi, bo twierdza wcześniej czy później padnie. Zatem, gdy upadł pierwszy mur, nakazałeś wszystkim wycofać się za rzekę, do stołpu. Po drodze złapałeś jednego z dowódców.
Chorągiew kawalerii stała w spokoju i nie ruszyła się nawet o krok. Żołnierze, zobaczywszy, że przybywasz, poprawili się w siodłach, czekając na rozkaz.
Jeźdźcy stali nie poruszeni i wciąż dumnie patrzyli przed siebie. W końcu jeden z nich uznał, że należy coś odpowiedzieć.
No tak, kawalerzyści, a do tego herbowi – pomyślałeś, czując dumę i zaszczyt, że możesz dowodzić takimi ludźmi; że zginiesz w tak zacnym gronie. W tym momencie padł drugi mur i usypany wał nieco się zapadł, tworząc przestrzeń dla wdzierającego się do miasta nieprzyjaciela. Odczekałeś chwilę, po czym wyciągnąłeś w górę szablę.
Runęliście przez wyrwę w murze na wroga i zmietliście pierwsze szeregi jak sztorm. Jednak po chwili tamci zorientowali się, co się dzieje i zaczęli stawiać opór. Ciąłeś jednego na odlew, by od razu zadać cios w przeciwną stronę kolejnemu. Kątem oka dostrzegłeś zamierzającego się z ciosem po twojej lewej stronie piechura, ale zaraz ów padł na ziemię, a w jego miejsce pojawiła się zadowolona postać Dębskiego. Czas jakby stanął w miejscu. Nie oglądając się za siebie, jechałeś przez morze wrogów, tnąc szablą tych śmiałków, którzy mieli odwagę wymierzyć w ciebie broń.
Gdy już myślałeś, że uda wam się wydostać, wyjechawszy na kawałek pustej przestrzeni, dostrzegłeś szykującą się do szarży konnicę nieprzyjaciela. Było ich co najmniej pięć razy więcej. Podniosłeś rękę i nakazałeś swoim zwolnić i ustawić się w szyku. Ze zdziwieniem dostrzegłeś, że brakuje tylko paru osób. Tamci już rzucili się do ataku. Gdy dystans zmniejszył się do połowy, ponownie rozkazałeś Sarmatom ruszyć do ataku. „Hurra! Bij, zabij!” – rozległ się donośny krzyk kawalerzystów. Starliście się ze szczękiem. Walczyłeś zawzięcie jak nigdy dotąd. Ściąłeś jednego, drugiego, jeszcze jednego przeciwnika. Ale było ich zbyt wielu. Kolejny sparował twój cios, a jego kompan ciął cię w ramię i, jak tylko powaliłeś tego pierwszego, zdążył jeszcze zadać drugi cios w głowę. Na chwilę straciłeś przytomność. Widziałeś jeszcze tylko jak jeden z jeźdźców zabił twojego przeciwnika. Koń poniósł cię dalej. Po chwili odzyskałeś świadomość i ze zdziwieniem ujrzałeś pustkę przed sobą. Obok ciebie jechał Dębski w towarzystwie trzech kawalerzystów.
Nie miałeś siły nic powiedzieć. Skinąłeś tylko głową.
Następny raz świadomość odzyskałeś leżąc w łóżku w jakimś przytulnym dworku szlacheckim. Poczułeś lekki powiew orzeźwiającego, porannego powietrza; mimo że był to już koniec lata, było ono jeszcze przyjemne. Gdy się rozejrzałeś po pomieszczeniu, dostrzegłeś stojącą przy otwartym oknie urodziwą pannę o delikatnych rysach twarzy i co najmniej zgrabnej figurze. Miała ciemne, długie włosy opadające na ramiona i nosiła jasnozieloną suknię. Twoją uwagę zwróciły ponadto piękne, zielone oczy i śliczne usta.
Odeszła radosnym krokiem, obdarzając cię uśmiechem. Wstałeś z łóżka i podszedłeś do okna. Za nim rozpościerał się piękny, górzysty krajobraz. Jednak ciężko było ci stać i usiadłeś na łóżku. Po chwili zjawił się Dębski.
Poszliście zatem. Biesiada, jak to zwykle w Sarmacji, nawet podczas wojny, była znakomita. Przednie jedzenie, trunki pierwszego gatunku, wspaniali ludzie i świetna atmosfera. Rozmawiałeś i żartowałeś głównie z Dębskim, choć poznałeś też kilka innych sympatycznych osób, a także zamieniłeś kilka słów z panną Habrówną.
Wiedziałeś, że nie możesz teraz wrócić w swoje strony. Kraj tonął w wojnie, a do swych posiadłości miałeś szmat drogi. Poza tym wciąż czułeś się słabo, choć mogłeś już swobodnie spacerować. Jednak nade wszystko nie chciałeś odjeżdżać stąd, by móc bliżej poznać się z ową urodziwą niewiastą. Posłałeś zatem tylko mały oddział do swego majątku, by dostarczył ci trochę gotowizny, abyś mógł jakoś odwdzięczyć się gospodarzowi za gościnę. Napisałeś także list do króla, informując go, że stolica upadła, streszczając przy tym przebieg jej obrony. Dodałeś też, że twoim zdaniem należy spróbować porozumieć się z Bedynami, idąc nawet na pewne ustępstwa, bo w innym wypadku może dojść nawet do całkowitego upadku państwa sarmackiego.
Tymczasem nastało przepiękne babie lato, z jakich znana jest Sarmacja. Jako że zdążyłeś się już dobrze zaznajomić z panną Habrówną, większość czasu spędzaliście razem. Najczęściej chodziliście na długie spacery po przepięknej okolicy, skąpanej teraz w złocistych i czerwonych liściach. Odwiedzaliście okoliczne lasy, pełne dzikiej zwierzyny, z których wracaliście dzierżąc kosze pełne grzybów, czy też spacerowaliście wokół czystych jak łza jezior. Kilka razy zapuściliście się nawet w wysokie góry. A gdy czułeś się wyjątkowo dobrze jeździliście konno, albo chodziłeś, tym razem z Dębskim, na polowania. Tak minął ci koniec lata i jesień. Szczęśliwszej aniżeli ta nie pamiętałeś. Zima minęła równie beztrosko, mimo chłodu i długich wieczorów, podczas których wreszcie miałeś czas w spokoju poczytać wiele książek, albo mierzyć swe siły w szachy, czy karty z towarzystwem.
Wraz z końcem jesieni i początkiem zimy działania wojenne stopniowo ustawały. Gdy śniegi zasypały już kraj i wojna ustała na dobre, sytuacja wyglądała nieciekawie. Niemal cały kraj zalany był przez nieprzyjaciół i zbuntowanych Bedynów. W dziedzinie władzy króla ostał się tylko niewielki skrawek na południowym-zachodzie Sarmacji. Granica tych ziem była dość płynna, ale z grubsza biegła ona wzdłuż rzeki Fileny na wschodzie i północnym-wschodzie, biegnąc dalej przez wyżynę do Gór Sowich. Na szczęście we władaniu Sarmatów został niewielki skrawek wybrzeża i nieco terenów na południe, odgrodzonych na wschodzie rzeką Kramiec.
W końcu, gdy śniegi zaczęły topnieć, a wojna miała znów rozgorzeć, doszedłeś do wniosku, że niedługo znów będziesz musiał nań wyruszyć. Wiedziałeś jednak, że najpierw musisz załatwić wreszcie swe osobiste sprawy. Pannie Habrównie już się owocnie oświadczyłeś, ale tradycja i dobre wychowanie nakazywały jeszcze poprosić o jej rękę ojca, a gdy ten jest nieobecny – brata. Udaliście się zatem doń pewnego wieczoru.
Musisz zatem przygotować odpowiednią ilość materiałów niezbędnych do budowy dworu – desek i bloków kamiennych. Postanowiłeś także zgromadzić nieco jadła na wesele, złóż więc w spichlerzu potrzebną ilość mięsiwa i sera.
Na stronie stronghold.net.pl wykorzystujemy ciasteczka. Jeśli jeszcze nie masz dość tego typu komunikatów, więcej informacji znajdziesz w Polityce Cookies. zamknij