Prace nadesłane zaznaczone są kolorem

Amor Patriae Nostra Lex

Oglądałeś piękny zachód słońca okalający Sarmację, twój ukochany kraj. Promienie słoneczne odbijały się od bezkresu spokojnych fal morza. Wtem przybiegł do ciebie posłaniec z nowymi wieściami. Wszystko wskazuje na to, że Bedyni ostatecznie zdecydowali się wystąpić przeciw władzy królewskiej. Wściekły wróciłeś do swej komnaty i usiadłeś w milczeniu, zastanawiając się nad kolejnymi krokami, jakie powinny zostać poczynione.

Mapa świata

Już następnego dnia o świcie do zamku przybiegł kolejny goniec. Nakazałeś, aby bez zwłoki przyszedł do twej komnaty.

  • Panie, przynoszę niewesołe wieści ze wschodniej Galencji – wysapał zdy­szany. – Bedyni działają bardzo energicznie, już wtargnęli tamże i maszerują w tym kierunku. Będą tutaj niebawem z bardzo licznym wojskiem.

Zarządziłeś jak najszybsze przygotowania do obrony. Rozesłano posłańców do oddziałów stacjonujących w pobliżu; do pobliskich wsi po zapasy żywności, głównie bydła, a także, by mieszkańcy wrócili schronić się do miasta; wreszcie: do króla, by poinformować go, co zaszło.

Misja 1: Czara goryczy przelana

Minimapa

Spodziewałeś się, że przez taką politykę rządu kiedyś do tego dojdzie, ale mimo wszystko nie chciałeś w to wierzyć. Jednak teraz musisz stanąć naprzeciw Bedynów i ich pokonać. Gapłoń za wszelką cenę musi utrzymać się w sarmackich rękach!

Pobierz mapę

Dzięki skutecznej obronie Gapłonia rozbiłeś znaczną część bedyńskich wojsk operujących w Galencji. Jednak armię zasiliły posiłki, owa przegrupowała się i zmierza coraz dalej w głąb kraju w kierunku Praboru. Król nakazał ci czym prędzej ruszyć do miasta, aby objąć tam dowodzenie. Sam zresztą zrobiłbyś to samo. Zebrałeś zatem grupę najdzielniejszych wojaków, zostawiając na miejscu mały oddział.

Zmierzając na północ udało ci się uformować nielichą chorągiew jazdy składającą się z miejscowej szlachty. Po pięciu dniach żwawej jazdy postanowiłeś dać żołnie­rzom trochę wytchnienia i zatrzymałeś się w małej wsi Zadrzewie. Gospodarz, Zygmunt Florowicz, przyjął cię po królewsku w swoim dworze, a i zbrojnym nie pozwolił spać pod gołym niebem, nie mówiąc już o szlacheckiej chorągwi. Wyprawiono sutą i huczną, jak na wojenne warunki, ucztę.

  • Wypijmy, panowie bracia, zdrowie dostojnego pana hetmana, Ryszarda Halickiego! – zakrzyknął gospodarz.
  • Vivat hetman! Vivat Najjaśniejsza Rzeczpospolita! – odpowiedzieli zebrani na uczcie goście.

Po tylu dniach niepokoju i walk wreszcie poczułeś spokój w tym pięknym, gościnnym dworku szlacheckim. Mimo wszystko nie pozwoliłeś żołnierzom pić zbyt wiele wina i nieco po północy nakazałeś zakończyć ucztę.

  • Panowie! Patria in periculo! Nie możem teraz się bawić, gdy wróg się zbliża.

Żołnierze karnie wrócili zatem do swych kwater. Ty zaś zamieniłeś jeszcze parę słów z gospodarzem.

  • Cóż to za zamek, niedaleko którego leży posiadłość waćpana?
  • Ah, stara warownia, wybudowana jeszcze za czasów Mieszka III Wielkiego. Nazywana była ongiś twierdzą Grotów. Została zniszczona i spalona przez Lemanię podczas wojny 200 lat temu z okładem.
  • Potężne mury jak widzę. Musiała to być bardzo silna twierdza.
  • W rzeczy samej. Powiadają, że nawet mała grupa żołnierzy mogła strzec jej przed o wiele liczniejszym wrogiem w czasach jej świetności. Jednak podczas wojny, znanej zapewne waćpanu, nieprzyjaciel był aż zanadto liczny, a nasz kraj jeszcze nie tak duży i ludny jak dziś. Cóż, wróg ją zniszczył, a po wojnie nie było potrzeby jej odbudowywać, bo zaczęto stawiać liczne twierdze na granicy, a w końcu o Grotowie zapomniano. Nikt nie sądził, że doczekamy wojny domowej…
  • No tak, strasznych czasów dożyliśmy. Dziękuję serdecznie za gościnę i sowity poczęstunek, kiedyś z pewnością się odwdzięczę. Jednak czas bym także nieco się zdrzemnął. Ciężkie dni przede mną. Dobrej nocy życzę zatem waćpanu.
  • Dormi bene, dormi bene et defende patriam.

Dawno już nie spałeś tak długo. Jednak, mimo że jeszcze wieczorem byłeś pełen spokoju, podczas snu targał tobą niepokój, a w sercu znów poczułeś lęk, czy uda się zaprowadzić spokój w kraju. Mimo wszystko rano obudziłeś się wypoczęty i niemal zapomniałeś już o nocnym niepokoju, jedząc śniadanie w miłym towarzy­stwie. Nagle do izby wpadł zwiadowca, dowódca wysłanego niedawno w teren oddziału.

  • Panie! Bedyni idą w naszym kierunku!
  • To psubraty! Siła ich?
  • Niedużo, będzie z setka, może nieco więcej. Zasięgnęliśmy języka i wygadali, że za nimi idzie większa armia. Mają połączyć się z głównymi siłami niedaleko Praboru.
  • Daleko-li stąd są?
  • Dwa dni drogi marszem, ale nie śpieszą się za bardzo.
  • Dobrze, zatrzymamy ich zatem.
  • Panie, zbyt mało nas…
  • Damy im radę. Obsadzimy i obwarujemy ruiny zamku Grotów.

Misja 2: Kryjąc się w ruinach

Minimapa

Postanowiłeś stawić czoło przeciwnikowi tutaj. Musisz zatem postarać się obwarować, jak tylko to możliwe, ruiny zamku Grotów i obronić go. Aby wygrać, powinieneś wykorzystać wszystkie swoje umiejętności strategiczne, bo przewaga liczebna wroga jest bardzo duża.

Pobierz mapę

A zatem udało się – pomyślałeś, gdy ostatnia grupka Bedynów uciekała spod Grotowa, a za nią gnali twoi żołnierze. – Oby tylko ich dogonili…

Zatem umocnione i częściowo odbudowane ruiny Grotowa okazały się świetną warownią, wystarczającą, by pobić bedyńskie pułki. Tymczasem kazałeś wezwać do siebie pana Florowicza.

  • Panie bracie! W imieniu króla jegomości Władysława V przekazuję ci pod opiekę zamek Grotów i proszę, abyś w miarę możliwości go odbudował. Okazał nam się wielce przydatny i zasłużył na to. A kto wie, jakie wojny czekają nas w przyszłości.
  • Dziękuję, tak też uczynię.

Jako, że dzień dobiegał końca, postanowiłeś wyruszyć o świcie, a teraz dać wypo­czynek strudzonym wojakom. Obawiałeś się czy twoja zwłoka nie przyczyni się do zdo­bycia Praboru przez Bedynów, ale nic innego nie mogłeś zrobić. A może los tak chciał?

Rankiem obudziłeś się, kiedy pierwsze promienie słońca zagościły nad Grotowem. Kilka osób już nie spało. Wezwałeś do siebie wartownika.

  • Każ grać na pobudkę i powiedz żołnierzom, żeby szykowali się do drogi. Wyru­szamy za godzinę.
  • Tak jest, panie hetmanie! – ów zakrzyknął żwawo.

Po chwili usłyszałeś jak trębacz zadął w róg, a w obozie wojacy zaczęli się krzątać, kulbaczyć konie i posilać się, gawędząc między sobą.

Kompania wyruszyła punktualnie. Musiałeś się śpieszyć, dlatego, poza nocnymi postojami na krótki sen, zarządziłeś tylko jeden popas w ciągu dnia, by zjeść coś na kształt obiadu. Jako, że zbliżaliście się ku centrum kraju, zawsze po drodze znalazł się gościnny dworek szlachecki, gdzie mogliście wygodnie wypocząć po cało­godzinnej jeździe.

Wreszcie, po czterech dniach dotarłeś do przepięknego zamku Prabór, który mieści się obok równie ładnego, jak to w Rzeczypospolitej, miasta o tej samej nazwie. Jest ono specyficznie ulokowane, co sprawia, że ciężej je zdobyć. A to dlatego, że zo­stało założone w zakolu rzeki Fileny, ale w taki sposób, że znajduje się ono niemal w całości na jej lewym brzegu. Natomiast po drugiej stronie rzeki wznosi się potężna twierdza, która może wytrzymać wiele szturmów. Jedyna przeprawa przez Filenę w okolicy jest właśnie w praborskim zamku. Nie sposób zatem wtargnąć do miasta od południa bez zdobycia zamku.

Gdy ujrzałeś na horyzoncie Prabór, w twoje serce wstąpiła otucha, bowiem na szczy­cie stołpu dumnie łopotała sarmacka chorągiew z białym orłem w czerwonym polu. Konie przyśpieszyły kroku. Kiedy twój oddział zbliżył się do zamku, nakazałeś trębaczowi zadąć w róg, by oznajmić swe przybycie. Gdy przejeżdżałeś przez wrota, strażnicy należycie oddali ci honory i wpuścili do twierdzy. Natychmiast zjawiło się kilkoro pachołków, którzy zaprowadzili twoich żołnierzy do stajni, by ci zo­sta­wili tam rumaki. Natomiast ty udałeś się do kwatery dowódcy garnizonu zamku.

  • Czołem, panie hetmanie! – ów przywitał się należycie.
  • Salve, panie bracie! – odparłeś. – Bedyni jeszcze nie uderzyli? Obawiałem się, że się spóźnię.
  • Pojawili się w okolicy przed paroma dniami, jednak, ku naszemu zdziwieniu, nie uderzyli. Wydawało nam się, jakby na coś czekali. W końcu, wczoraj, posłałem mały oddział zagończyków, by doniósł mi o stanie wrogiej armii i, w miarę możliwości, zaciągnął języka. Okazało się, że oczekiwano na spory oddział, który miał nadciągnąć z południa. Jednak, jak Bedyni dowiedzieli się dopiero wczoraj, owa armia została doszczętnie rozbita cztery dni temu pod ruinami jakiegoś zamku między Gapłoniem a Praborem. Mieli podobno stanowić szóstą część bedyńskich sił w Galencji, dlatego cierpliwie na nich czekano. Podobno dowódca wpadł w szał, że dali się pobić niewielkiemu oddziałowi i rozkazał jutro uderzyć.
  • Jam ci – rzekłeś, kontent z siebie.
  • Ah! Wiedziałem, że to musiał być pan hetman. Prabór jest panu winien wdzięczność in aeternum.
  • Miło słyszeć takie słowa od znakomitego dowódcy. Czy zatem Prabór jest należycie przygotowany do obrony?
  • Niestety, ale nasza sytuacja nie wygląda najlepiej. Chodzą słuchy jakoby Delagowie mieli zaatakować Rzeczpospolitą, wykorzystując napiętą sytuację w kraju. Dlatego król był zmuszony odwołać posiłki, których spodziewaliśmy się w Pra­borze. Dodatkowo kilka dni temu w mieście wybuchł pożar i spłonęły warszta­ty wielu rzemieślników, a także jedna ze zbrojowni. Zostaliśmy prawie bez broni, bo w drugiej, tej, która ocalała, było niewiele oręża. Na szczęście okoliczna szlachta dość licznie przybyła na moje wezwanie i utworzyła piękną chorągiew jazdy, a, jak to u nas bywa, każdy zabrał swoją broń i konia. Przybyło także wielu mieszczan, jednak tylko nieliczni dostali broń. Tym bardziej raduje nas obecność pana hetmana.
  • Prabór utrzymamy – powiedziałeś zdecydowanie. – Niepokoją mnie natomiast pogłoski o inwazji Delagów. Dobrze, że król skierował na północ pułki, które miały się tu stawić. Tam bardziej się przydadzą. Każ rotmistrzowi chorągwi szlacheckiej przyjść do mnie wieczorem i ty także się staw. Musimy omówić plan działania.
  • Tak jest! Ku chwale Ojczyzny!

Misja 3: Niezliczone zastępy

Minimapa

Masz pod swoją komendą doskonałą warownię i sporo dzielnych żołnierzy, jednak siły wroga są znacznie liczniejsze, a wojownicy zdetermino­wani. Jeśli zdobędą Prabór, kraj będzie zgubio­ny. Musisz za wszelką cenę utrzymać zamek i miasto.

Pobierz mapę

Kiedy ostatni szturm Bedynów został odparty, wydałeś tylko rozkaz odegrania przez trębaczy zwycięskiej melodii, by bez zbędnych wystąpień przekazać mie­­szkań­com miasta wieść o zwycięstwie, po czym udałeś się na spoczynek. Od kilku nocy nie zmrużyłeś nawet oka.

Obudziłeś się rankiem następnego dnia. Ledwo usiadłeś do skromnego śniadania, a ordynans zameldował, że przybył królewski posłaniec.

  • Prosić go.
  • Czołem, panie hetmanie! – zasalutował tamten, prężąc się.
  • Czołem, spocznij. Co tam masz?
  • List od króla jegomości nadany trzy dni temu.
  • Dziękuję. Przynieście nakrycie dla gościa – zawołałeś do służby. – Częstuj się – dodałeś, biorąc list z rąk posłańca.
  • Gratias ago, domine – odparł tamten dwornie.

20 czerwca Anno Domini 1722

Czołem, hetmanie polny!

Mam nadzieję, że w chwili, gdy czytasz ten list, Prabór jest już bezpieczny, a Bedyni tamże pobici.

Niestety, nasz drugi nieprzyjaciel naciera zawzięcie, a do tego sprzymierzył się z Bedy­nami, obiecując im złote góry. Kilka jego armii, nie zważając na to, że zostawiają za plecami część zamków w naszych rękach, przedziera się w głąb kraju. Są już niedaleko stolicy. Poczyniłem odpowiednie przygotowania, aby Orłów mógł się bronić długo. Jednak jego utrzymanie nie jest pewne, a losy kraju wiszą na włosku. Muszę udać się wraz z Radą i ważniejszymi senatorami na południowy zachód, by móc stamtąd dalej rządzić państwem i przygotowywać kontrnatarcie lub ostatnie reduty obronne. Ciebie zaś proszę, abyś udał się do stolicy i przejął dowodzenie nad jej obroną.

Wierzę, że będziemy mogli się spotkać niebawem i ramię w ramię ruszyć do szarży na nieprzyjaciela. Niech Bóg Ci sprzyja!

Vladislaus V, Dei Gratia Rex Sarmatiae

Zamyślony kończyłeś śniadanie w milczeniu. Potem przypomniałeś sobie, że króle­wski posłaniec wciąż tu jest. Napisałeś zatem krótką odpowiedź, że Prabór odparł atak i najpóźniej w tydzień stawisz się w stolicy – dając sobie kilka dni zapasu – po czym wręczyłeś go posłańcowi i nakazałeś ruszyć do króla.

  • Jutro o świcie wyruszamy do stolicy. Nie możemy jednak zostawić zamku bez obrony – oznajmiłeś pułkownikowi. – Nakaż wszystkim, którzy z nami tutaj przybyli i są w pełni sił, gotować się do wymarszu. Dobierz także garstkę ludzi z garnizonu zamku.
  • Tak jest, panie hetmanie!

Rogi zagrały wraz z pierwszymi promieniami słońca i niewielki oddział wyruszył na północ. Po drodze mijaliście spore grupy uchodźców ze stolicy i okolic, głównie kobiety i dzieci. Wszyscy zmierzali na południowy-zachód, by tam, na ostatnim skrawku terytorium Sarmacji, w Basynii, zachodniej Galencji i Górach Sowich, schronić się przed wojną.

Po pięciu dniach marszu wojacy obdarzeni sokolim wzrokiem mogli dostrzec na horyzoncie zarysy stołecznych murów. Wjechaliście właśnie na małą, Herb Doliwa zaciszną polanę, a dzień zaczynał ustępować nocy, więc zarządziłeś, że zatrzymacie się tutaj na ostatni nocleg przed dotarciem do gościnnych murów Orłowa.

Następnego dnia o podobnej porze przejeżdżałeś już przez bramę stolicy. Nic się nie zmieniło – pomyślałeś, spoglądając na znajome mury i budynki. Może poza tym, że większość kobiet i dzieci ewakuowano, a w mieście dało się wyczuć napięcie zamiast spokoju i sielanki, obecnych zawsze do tej pory.

  • Zygmunt Dębski, herbu Doliwa, pułkownik kawalerii – wyprężył się przed tobą mężczyzna w średnim wieku.
  • Witaj! Zatem ty tutaj dowodzisz – stwierdziłeś raczej, niż zapytałeś.
  • Tak, panie – potwierdził tamten. – Zapraszam do mojej kwatery, gdzie zapoznam pana z obecną sytuacją przed zdaniem dowództwa nad obroną miasta.
  • Świetnie! Chodźmy.

Weszliście do sporego, dobrze urządzonego pomieszczenia na drugim piętrze stołpu, gdzie mieści się kwatera dowódcy garnizonu stolicy. Na stole leżała rozłożona mapa okolicy i plan miasta.

  • Wróg jest jakiś dzień marszu stąd. Przypuszczam, że oblężenie rozpocznie się o świcie za dwa dni – podjął pułkownik Dębski.
  • Dobrze. Myślę, że przede wszystkim powinniśmy…

Misja 4: Obrona stolicy

Minimapa

Wojna rozgorzała na dobre, a nieprzyjaciele podeszli aż pod mury Orłowa, pięknej stolicy Sarmacji. Miasto jest znakomicie obwarowane, ale niestety nie masz wystarczająco dużo ludzi, aby obstawić mury, tak, jak byś sobie tego życzył. Dodatkowo doniesiono ci, że tym razem Bedyni połączyli swe siły z Delagami i ruszą do szturmu ramię w ramię, więc liczebność wroga na pewno wielokrotnie przewyższy twoje siły. Jednak twoi żołnierze mają wysokie morale, są świetnie wyszkoleni i będą walczyć do ostatniej kropli krwi za swą ojczyznę, więc tli się iskierka nadziei, że uda się obronić stolicę.

Pobierz mapę

A zatem po raz kolejny mi się udało… – pomyślałeś, gdy twoi żołnierze odparli następny atak, jak się wydawało, ostatni. – Czy może iść mi aż tak dobrze? Czego się tknę, zamieniam to na zwycięstwo.

Z zamyślenia wyrwało cię pukanie do drzwi. Po chwili pojawił się w nich pułkownik Dębski.

  • Kazałeś się stawić, panie.
  • Tak, siadaj proszę – wskazałeś na jeden z foteli przy stole. – Czy przewidujesz kolejne ataki?
  • Zwiadowcy, których wysłałem wschód już wrócili. Nie widzieli śladów wrogiej armii, co najwyżej kilka małych grupek dezerterów lub uciekinierów – powiedział pułkownik.
  • A co z tymi wysłanymi na północ?
  • Kazałem im jechać dość daleko, tak jak pan hetman prosił. Spodziewam się, że wrócą dziś wieczorem.
  • Dobrze. Przyjdź zatem ponownie, jak tylko zdadzą ci raport.

Postanowiłeś zatem przespacerować się spokojnie po mieście. Widziałeś zado­wo­lonych mężczyzn, rwących się do naprawy zabudowań i nieliczne młode kobiety, gotujące dlań strawę. Dziwiłeś się, że mimo trudów oblężenia, owe były wesołe i uśmiechnięte, a wyglądały tak ładnie, jak w czasie pokoju. Może to przez kontrastujące z nimi, zniszczone miasto – pomyślałeś.

Nogi poniosły cię aż do stajni. Postanowiłeś więc wybrać się na małą przejażdżkę po okolicy, by choć na trochę się zrelaksować po ostatnich dniach pełnych walki, stresu i ubogich w sen. Wybrałeś się na południowy-zachód, gdzie okolica nie była aż tak zniszczona walkami, a dalej od miasta niemal wcale.

Gdy wieczorem skończyłeś jeść kolację, rozległo się pukanie do drzwi. Wreszcie na czas – przeszło ci przez głowę. Po wezwaniu w drzwiach pojawił się Dębski.

  • Rozumiem, że zwiad wrócił? – zacząłeś.
  • Tak jest! – odparł tamten niemrawo.
  • Jak zatem wygląda sytuacja?
  • Nie najlepiej – pułkownik jeszcze bardziej posmutniał. – Zdaje się, że maszeruje ku nam armia większa niż ostatnio odparta.
  • Co?! – krzyknąłeś, zrywając się na nogi. – Czy oni posłali na wojnę wszystkich mężczyzn zdolnych do noszenia broni?! Jak daleko stąd są?
  • Zdaje się, że staną u naszych bram pojutrze.
  • Zatem odeprzemy ich, albo zginiemy, pułkowniku – odparłeś już spokojniej, zdając sobie sprawę, że twój wybuch sprzed chwili był nie na miejscu.
  • Tak, panie. Co mam teraz uczynić?
  • Idź się przespać. Zbyt wiele zrobić nie możemy. Mury są już w większości zreperowane, a dodatkowych żołnierzy nie damy rady ściągnąć w tak krótkim czasie.
  • Dziękuję, panie! Łatwo skóry nie sprzedamy!
  • Wiadoma to rzecz!

Przeszedłeś się więc po mieście, doglądając ostatnich napraw murów i nakazałeś zdwoić czujność na murach, po czym udałeś się do swojej kwatery, by się choć trochę przespać.

Następny dzień spędziłeś na planowaniu obrony, naradach z Dębskim i kilkoma innymi oficerami. Zorganizowałeś także trochę wierzchowców zdolnych do walki i zebrałeś pozostałych w mieście jeźdźców, aby odtworzyć choć mały oddział kawalerii. Pozostawiłeś go na razie w odwodzie.

Tej nocy zdrzemnąłeś się może na kilka chwil. Gdy wreszcie słońce wyjrzało leniwie zza horyzontu, wyszedłeś żwawo z kwatery gotów na walkę do ostatniej kropli krwi. Po drodze spotkałeś wysłanego do ciebie posłańca.

  • Panie hetmanie! Melduję posłusznie, że hostis w ogromnej liczbie rozstawia się obozem pod naszymi murami. Przyszedł jakiś goniec odeń, żądając poddania miasta.
  • Dobrze. Prowadź tam.

Gdy dotarliście do zachodniej bramy, faktycznie ów już tam czekał. Bez pośpiechu wspiąłeś się na szczyt bramy i przez chwilę mierzyłeś go wzrokiem.

  • Audio itaque – rzekłeś krótko.
  • Przepraszam, panie, ale słabo znam Starożytną Mowę. Wolę już mówić w waszym narzeczu – odpowiedział tamten zmieszany.
  • Słucham zatem.
  • Pan mój i władca królestwa Delagii, zważywszy na swoją ogromną przewagę liczebną proponuje wam poddanie miasta w zamian za możliwość odejścia stąd cało z bronią w ręku.
  • Tak po prostu mamy poddać caput… to znaczy, stolicę naszego państwa? Niestety, ale wielu waszych żołnierzy okupi życiem próbę wtargnięcia w te piękne mury. Możecie wszakże odstąpić, oszczędzając życie. Przekaż to swojemu suzerenowi.

Po około dwóch godzinach zaskrzypiały katapulty i trebusze, a pierwsze pociski odbiły się od murów lub spadły opodal. Jednak zdawałeś sobie sprawę, że nie macie szans na obronę miasta. Wiedziałeś także, że nie możesz poświęcać życia tych ludzi, bo twierdza wcześniej czy później padnie. Zatem, gdy upadł pierwszy mur, nakazałeś wszystkim wycofać się za rzekę, do stołpu. Po drodze złapałeś jednego z dowódców.

  • Brońcie się tak długo, jak tylko dacie radę. Potem poddajcie miasto na jak najlepszych warunkach.
  • Ależ, panie! – ów zaprotestował.
  • To rozkaz! – krzyknąłeś i natychmiast odjechałeś.

Chorągiew kawalerii stała w spokoju i nie ruszyła się nawet o krok. Żołnierze, zobaczywszy, że przybywasz, poprawili się w siodłach, czekając na rozkaz.

  • Panowie bracia! – zacząłeś. – Znaleźliśmy się w beznadziejnej sytuacji. Za kilka chwil wróg wtargnie do miasta, a ostatnim miejscem tymczasowej obrony pozo­stanie stołp. Nie mogę w takiej sytuacji skazywać was na pewną śmierć, lecz sam nie zamierzam składać broni. Jeśli ktoś chce, może udać się tamże i walczyć ile się da, a potem złożyć broń na godnych warunkach. Nie będzie to poczytane jako tchórzostwo.

Jeźdźcy stali nie poruszeni i wciąż dumnie patrzyli przed siebie. W końcu jeden z nich uznał, że należy coś odpowiedzieć.

  • Panie! Przysięgaliśmy bronić Rzeczypospolitej nie zważając na własne zdrowie ni życie. Nie złamiemy tej przysięgi.

No tak, kawalerzyści, a do tego herbowi – pomyślałeś, czując dumę i zaszczyt, że możesz dowodzić takimi ludźmi; że zginiesz w tak zacnym gronie. W tym momencie padł drugi mur i usypany wał nieco się zapadł, tworząc przestrzeń dla wdzierającego się do miasta nieprzyjaciela. Odczekałeś chwilę, po czym wycią­gnąłeś w górę szablę.

  • Zatem do broni! – usłyszałeś szczęk dobywanych szabel w odpowiedzi. – Do boju! Na nich! Bij, zabij! – krzyknąłeś, a pozostali ci zawtórowali.

Runęliście przez wyrwę w murze na wroga i zmietliście pierwsze szeregi jak sztorm. Jednak po chwili tamci zorientowali się, co się dzieje i zaczęli stawiać opór. Ciąłeś jednego na odlew, by od razu zadać cios w przeciwną stronę kolejnemu. Kątem oka dostrzegłeś zamierzającego się z ciosem po twojej lewej stronie piechura, ale zaraz ów padł na ziemię, a w jego miejsce pojawiła się zadowolona postać Dębskiego. Czas jakby stanął w miejscu. Nie oglądając się za siebie, jechałeś przez morze wrogów, tnąc szablą tych śmiałków, którzy mieli odwagę wymierzyć w ciebie broń.

Gdy już myślałeś, że uda wam się wydostać, wyjechawszy na kawałek pustej przestrzeni, dostrzegłeś szykującą się do szarży konnicę nieprzyjaciela. Było ich co najmniej pięć razy więcej. Podniosłeś rękę i nakazałeś swoim zwolnić i ustawić się w szyku. Ze zdziwieniem dostrzegłeś, że brakuje tylko paru osób. Tamci już rzucili się do ataku. Gdy dystans zmniejszył się do połowy, ponownie rozkazałeś Sarma­tom ruszyć do ataku. „Hurra! Bij, zabij!” – rozległ się donośny krzyk kawalerzystów. Starliście się ze szczękiem. Walczyłeś zawzięcie jak nigdy dotąd. Ściąłeś jednego, drugiego, jeszcze jednego przeciwnika. Ale było ich zbyt wielu. Kolejny sparował twój cios, a jego kompan ciął cię w ramię i, jak tylko powaliłeś tego pierwszego, zdążył jeszcze zadać drugi cios w głowę. Na chwilę straciłeś przytomność. Widziałeś jeszcze tylko jak jeden z jeźdźców zabił twojego przeciwnika. Koń poniósł cię dalej. Po chwili odzyskałeś świadomość i ze zdziwieniem ujrzałeś pustkę przed sobą. Obok ciebie jechał Dębski w towarzystwie trzech kawalerzystów.

  • Co z resztą? – zapytałeś go, ciężko dysząc.
  • Niestety, zapłacili najwyższą cenę za fidelitas patriae. Zginęli chwalebną śmiercią. Ale nie mamy teraz czasu na analizę bitwy. Jest pan ciężko ranny. Musimy stąd jechać czym prędzej.
  • Jedźmy w Góry Sowie. Mam tam rodzinny dwór. Jest to dość daleko, ale wszędzie wokół szaleje wojna, nie możemy tu pozostać, a przynajmniej na razie. Zresztą, mamy wspaniałe konie – zaproponował jeden z kawalerzystów.

Nie miałeś siły nic powiedzieć. Skinąłeś tylko głową.

Następny raz świadomość odzyskałeś leżąc w łóżku w jakimś przytulnym dworku szlacheckim. Poczułeś lekki powiew orzeźwiającego, porannego powietrza; mimo że był to już koniec lata, było ono jeszcze przyjemne. Gdy się rozejrzałeś po pomie­szczeniu, dostrzegłeś stojącą przy otwartym oknie urodziwą pannę o delikatnych rysach twarzy i co najmniej zgrabnej figurze. Miała ciemne, długie włosy opadające na ramiona i nosiła jasnozieloną suknię. Twoją uwagę zwróciły ponadto piękne, zielone oczy i śliczne usta.

  • Wygląda na to, że jednak odszedłem z tamtego świata i znalazłem się w raju – rzekłeś, nie mogąc wymyślić nic mądrzejszego.
  • Po prostu pan ozdrowiał – zaśmiała się. – Pójdę może po pana Dębskiego. Prosił, aby go wezwać, gdy tylko się pan obudzi.

Odeszła radosnym krokiem, obdarzając cię uśmiechem. Wstałeś z łóżka i podsze­dłeś do okna. Za nim rozpościerał się piękny, górzysty krajobraz. Jednak ciężko było ci stać i usiadłeś na łóżku. Po chwili zjawił się Dębski.

  • Ah, jakże się cieszę, że pan hetman odzyskał przytomność! Wyglądało to niecie­kawie – rzekł ów.
  • Dajże spokój z tymi tytułami, nie jesteśmy już na wojnie, a zresztą przebyliśmy razem kawał drogi, jak widzę – odparłeś. – Powiedz mi lepiej, kim jest ta prze­pię­kna panna.
  • Ha, wiedziałem, że to będzie twe pierwsze pytanie – zaśmiał się w głos. – Jest to siostra jednego z kawalerzystów, który z nami przebijał się ze stolicy. Opieko­wała się tobą, gdy tutaj leżałeś na pół martwy.
  • No tak. Jak ów się zowie?
  • Marek Haber, gospodarz w Ladrowie. Właściwie to przejmuje on teraz obowiązki ojca, który wciąż jest na wojnie, a i ten pierwszy wrócił tutaj niedawno z nami.
  • Dobrze. Będę zatem musiał z nim pomówić niebawem. Powiedz mi jeszcze, ile czasu tutaj jesteśmy?
  • W tym dworze czwarty dzień. Minęło ich dziesięć od czasu pamiętnej szarży. Dziś jest 26 września roku 1722. Ale to teraz nie ważne. Zaraz zaczyna się uczta. Niech pan się jakoś ubierze – żupan i kontusz są w szafie, pas i szablę wolisz chyba swoje – i chodźmy nań!

Poszliście zatem. Biesiada, jak to zwykle w Sarmacji, nawet podczas wojny, była znakomita. Przednie jedzenie, trunki pierwszego gatunku, wspaniali ludzie i świe­tna atmosfera. Rozmawiałeś i żartowałeś głównie z Dębskim, choć poznałeś też kilka innych sympatycznych osób, a także zamieniłeś kilka słów z panną Habrówną.

Wiedziałeś, że nie możesz teraz wrócić w swoje strony. Kraj tonął w wojnie, a do swych posiadłości miałeś szmat drogi. Poza tym wciąż czułeś się słabo, choć mogłeś już swobodnie spacerować. Jednak nade wszystko nie chciałeś odjeżdżać stąd, by móc bliżej poznać się z ową urodziwą niewiastą. Posłałeś zatem tylko mały oddział do swego majątku, by dostarczył ci trochę gotowizny, abyś mógł jakoś odwdzięczyć się gospodarzowi za gościnę. Napisałeś także list do króla, informując go, że stolica upadła, streszczając przy tym przebieg jej obrony. Dodałeś też, że twoim zdaniem należy spróbować porozumieć się z Bedynami, idąc nawet na pewne ustępstwa, bo w innym wypadku może dojść nawet do całkowitego upadku państwa sarma­ckiego.

Tymczasem nastało przepiękne babie lato, z jakich znana jest Sarmacja. Jako że zdą­ży­łeś się już dobrze zaznajomić z panną Habrówną, większość czasu spędzali­ście razem. Najczęściej chodziliście na długie spacery po przepięknej okolicy, skąpa­nej teraz w złocistych i czerwonych liściach. Odwiedzaliście okoliczne lasy, pełne dzikiej zwierzyny, z których wracaliście dzierżąc kosze pełne grzybów, czy też spa­ce­ro­waliście wokół czystych jak łza jezior. Kilka razy zapuściliście się nawet w wysokie góry. A gdy czułeś się wyjątkowo dobrze jeździliście konno, albo chodzi­łeś, tym razem z Dębskim, na polowania. Tak minął ci koniec lata i jesień. Szczęśli­wszej aniżeli ta nie pamiętałeś. Zima minęła równie beztrosko, mimo chłodu i dłu­gich wieczorów, podczas których wreszcie miałeś czas w spokoju poczytać wiele książek, albo mierzyć swe siły w szachy, czy karty z towarzystwem.

Wraz z końcem jesieni i początkiem zimy działania wojenne stopniowo ustawały. Gdy śniegi zasypały już kraj i wojna ustała na dobre, sytuacja wyglądała niecie­kawie. Niemal cały kraj zalany był przez nieprzyjaciół i zbuntowanych Bedynów. W dziedzinie władzy króla ostał się tylko niewielki skrawek na połu­dnio­wym-zacho­dzie Sarmacji. Granica tych ziem była dość płynna, ale z grubsza biegła ona wzdłuż rzeki Fileny na wschodzie i północnym-wschodzie, biegnąc dalej przez wyżynę do Gór Sowich. Na szczęście we władaniu Sarmatów został niewielki skrawek wybrzeża i nieco terenów na południe, odgrodzonych na wschodzie rzeką Kramiec.

W końcu, gdy śniegi zaczęły topnieć, a wojna miała znów rozgorzeć, doszedłeś do wniosku, że niedługo znów będziesz musiał nań wyruszyć. Wiedziałeś jednak, że najpierw musisz załatwić wreszcie swe osobiste sprawy. Pannie Habrównie już się owocnie oświadczyłeś, ale tradycja i dobre wychowanie nakazywały jeszcze poprosić o jej rękę ojca, a gdy ten jest nieobecny – brata. Udaliście się zatem doń pewnego wieczoru.

  • Panie bracie! Gościłem w tym pięknym dworze całą jesień i zimę, za co niezmiernie dziękuję. Teraz jednak muszę cię prosić o jeszcze jedną przysługę – najcenniejszą rzecz, jaką waćpan dysponujesz. Mianowicie, o rękę twojej siostry, której uroda przewyższa wszystko, co do tej pory widziałem – przemówiłeś dwornie.
  • Cóż mogę powiedzieć. Złączenie się naszej rodziny z rodem hetmańskim będzie dla nas zaszczytem – odparł ku twej radości pan Haber. – Nasza familia nie należy do najbogatszych w Rzeczypospolitej, więc w posagu mogę dać tylko nieco ziemi niedaleko stąd w pięknej, górskiej okolicy.
  • Powiedziałbym: nie ma potrzeby, jednak wiem też, że nietaktownie byłoby odmówić. Zatem, pozwól, że wybuduję tam dwór, w którym zamieszkamy z Gosień­ką. I, jako że jestem zmuszony jeszcze czas jakiś odpoczywać przed wyruszeniem w bój, zajmę się przygotowaniami do ślubu. Jeszcze raz dziękuję jegomości!

Misja 5: Chwila oddechu

Minimapa

Musisz zatem przygotować odpowiednią ilość ma­te­riałów niezbędnych do budowy dworu – desek i bloków kamiennych. Postanowiłeś także zgromadzić nieco jadła na wesele, złóż więc w spichlerzu potrzebną ilość mięsiwa i sera.

Pobierz mapę

Reklama

Premiery

  • Pudełko Stronghold Crusader 2
    Polska premiera:
    23 Wrzesień 2014
    Premiera światowa:
    23 Wrzesień 2014
  • Pudełko Stronghold Kingdoms
    Polski świat:
    5 Kwiecień 2013
    Premiera światowa:
    17 Październik 2012
  • Pudełko Stronghold 3
    Polska premiera:
    25 Październik 2011
    Premiera światowa:
    25 Październik 2011
  • Pudełko Stronghold Crusader Extreme
    Polska premiera:
    19 Wrzesień 2008
    Premiera światowa:
    28 Maj 2008
  • Pudełko Stronghold Legends
    Polska premiera:
    15 Grudzień 2006
    Premiera światowa:
    24 Październik 2006
  • Pudełko Stronghold 2
    Polska premiera:
    8 Marzec 2006
    Premiera światowa:
    19 Kwiecień 2005
  • Pudełko Stronghold Crusader
    Polska premiera:
    18 Październik 2003
    Premiera światowa:
    24 Wrzesień 2002
  • Pudełko Stronghold
    Polska premiera:
    1 Grudnia 2001
    Premiera światowa:
    18 Październik 2001
W górę!

2001-2024 © stronghold.net.pl

Na stronie stronghold.net.pl wykorzystujemy ciasteczka. Jeśli jeszcze nie masz dość tego typu komunikatów, więcej informacji znajdziesz w Polityce Cookies. zamknij